Tęcza szczęścia Powiedzmy sobie szczerze, że film „Get On Up” opowiadający historię Jamesa Browna to typowa hollywoodzka produkcja oparta na najprostszym z możliwych modelu typu American dream. To trochę tak jak w „Królu lwie”. Już na początku dobrze wiemy, że wytyrany walką z przeciwnościami Simba stanie wreszcie na lwiej skale, spadnie confetti i zapanuje radość. James Brown łatwego dzieciństwa nie miał, co w latach chwały lubił podkreślać, do wszystkiego doszedł dzięki ciężkiej pracy i szczęśliwym zbiegom okoliczności. Z zawziętością i zaciętością wdrapywał się na szczyt sławy, by pozostać tam na bardzo długo. Ale jest też druga strona medalu. Przjemniaczek. Żeby nie było wątpliwości: James Brown nie był miłym facetem: bił, pił, ćpał, zdradzał, szpanował, oszukiwał w zeznaniach podatkowych, a przy tym wszystkim zapewne bawił się znakomicie. A gdy patrzył zza światów (zmarł w 2006 roku), jak jego byłe żony i reszta rodziny kłócą się o spadek i miejsce jego poch