![]() |
Patti & Robert / foto: Norman Seeff |
"- Och, zrób im zdjęcie - powiedziała kobieta do zaskoczonego męża. - To chyba artyści.
- Chodźże - odparł, wzruszając ramionami. - To zwykłe dzieciaki."
5 lat minęło od premiery „Poniedziałkowych dzieci” Patti
Smith, a ostatnio amerykański Showtime ogłosił rozpoczęcie prac nad ekranizacją
słynnej książki. Z kolei już 6. października do sprzedaży trafi kolejna
publikacja Patti pt. „M Train” będąca kontynuacją „Just kids”. Chyba zatem to
dobry czas na powtórkę tematu.
JUST KIDS
To opowiedziana wręcz z pamiętnikarską dokładnością historia
relacji Patti Smith i Roberta Mapplethorpe’a. „Just kids” to tytuł oryginału.
Jego polski odpowiednik jest moim zdaniem bardzo trafny i nawiązuje do faktu,
że oboje urodzili się w poniedziałek, co ma być kolejnym faktem świadczącym o ich jedności duchowej (oboje bardzo wierzyli w symbolikę dat). Poznali się jako dzieciaki, wspólnie dorastali, marzyli, snuli plany na przyszłość. Połączyła ich wrażliwość, podobne podejście do życia oraz jedno przekonanie: że w przyszłości zostaną artystami. Byli dla siebie wszystkim: pulsującą energią, inspiracją, przyjaciółmi, kochankami. Takie astralne rodzeństwo.
NOWOJORSKI ŚWIAT
Patti Smith pisząc tę książkę bazowała na swoich pamiętnikach, które prowadziła odkąd pamięta. To właśnie dzięki tym zapiskom przedstawiane przez nią obrazy są tak detaliczne, przez co realistyczne. Wiemy co założyła na siebie idąc na spotkanie do galerii, i ze zjedzona wcześniej kanapka z sardelą była całkiem smaczna.
Nowy Jork lat 60. i 70. obfitował w wydarzenia historyczne i kulturalne, które miały się odbić na kolejnych pokoleniach. Hotele, kluby, ulice - to właśnie tam dorastali wielcy artyści. W książce Patti widzimy te środowiska naturalne artystów. Z czasem, gdy i ona i Robert stopniowo zdobywają sławę i zmienia się standard ich życia, automatycznie zmienia się krajobraz wokół nich.
![]() |
Zdjęcie Roberta Mapplethorpe'a |
W parze z burzliwymi i rewolucyjnymi czasami maszerowały m.in. narkotyki, chorobliwe zainteresowania okultyzmem, eksperymenty z seksem i najróżniejsze choroby. O tym za dużo w książce nie przeczytamy. Owszem, padają zdawkowe informacje, że ktoś był "tak naćpany, że nie dało się z nim rozmawiać", w innym momencie informacje o śmierci kogoś znanego, kogoś bliskiego. Jednak te negatywne aspekty odsunięte są na drugi tor, pozostają w tle być może po to, by nie psuć głównego wątku Patti-Robert, a może po prostu dlatego, że lepiej przemilczeć historie "zbrukanych gwiazd spadających z nieba"?
"A jednak w powietrzu wyczuwało się drżenie, jakby przyśpieszone tempo.
Zaczęło się od Księżyca - tego niedostępnego dotąd wiersza. Teraz
chodzili po nim ludzie, odciskali ślady na macicy perłowej bogów. Być
może była to tylko świadomość przemijającego czasu, ostatniego lata
dekady. Czasem miałam ochotę podnieść ręce i krzyknąć: stop! Co chciałam
zatrzymać? Może swoje dorastanie?"
W całej opowieści przewija się mnóstwo nazwisk artystów, które ukształtowały i Patti i Roberta jeśli chodzi o ich wrażliwość artystyczną. Czuć ogromny szacunek dla swoich mistrzów. Pierwsza płyta Patti "Horses" była hołdem złożonym w ich stronę: "Płyta była też salwą honorową na cześć tych, którzy utorowali
nam drogę”.
To, co może czasami irytować w trakcie czytania, to podniosły, skrajnie patetyczny ton, który pojawia się w kilku miejscach książki, które mówią przede wszystkim o nieuchronności śmierci, przemijaniu, wyższości pozostawionej sztuki nad śmiercią. Mimo przeskoków w narracji i chaosu kompozycyjnego (ale czy to o to chodzi? Nie sądzę.), to cały czas fantastyczny obraz tamtych czasów, ale przede wszystkim prezent Patti Smith dla kochanego Roberta:
"Nikt nie mógł przemówić w imieniu tych dwojga młodych ludzi, nikt nie mógł prawdziwie opowiedzieć o ich dniach i nocach razem. Mogliśmy to zrobić tylko Robert albo ja. To nasza historia, jak mówił. Odszedł, więc mnie przypadło to zadanie."
"Nie czuję się zrehabilitowana jako jedna z tych, którzy przeżyli. Wolałabym, żeby wszystkim się powiodło, żeby utrzymali się w siodle. Jak się okazało, to mnie los obdarzył jednymi z najlepszych koni.”
„Nowa sceneria, nowy hałas”
„M Train” za około miesiąc do kupienia. A oto mały przedsmak
książki:
"M Train is a journey through eighteen
"stations." It begins in the tiny Greenwich Village café where Smith
goes every morning for black coffee, ruminates on the world as it is and the
world as it was, and writes in her notebook. We then travel, through prose that
shifts fluidly between dreams and reality, past and present, across a landscape
of creative aspirations and inspirations: from Frida Kahlo's Casa Azul in
Mexico, to a meeting of an Arctic explorer's society in Berlin; from the
ramshackle seaside bungalow in New York's Far Rockaway that Smith buys just
before Hurricane Sandy hits, to the graves of Genet, Plath, Rimbaud, and
Mishima. Woven throughout are reflections on the writer's craft and on artistic
creation, alongside signature memories including her life in Michigan with her
husband, guitarist Fred Sonic Smith, whose untimely death was an irremediable
loss. For it is loss, as well as the consolation we might salvage from it, that
lies at the heart of this exquisitely told memoir, one augmented by stunning
black-and-white Polaroids taken by Smith herself."
![]() |
FB |
Komentarze
Publikowanie komentarza