FOTA: KS |
Minęły dwa dni od krakowskiego koncertu Aerosmith, a moje emocje wciąż nie opadły. Wcale się sobie nie dziwię, ponieważ sentyment jakim darzę tę kapele jest tak duży, że nawet nie zamierzam starać się o obiektywizm, bo w tym przypadku jest to raczej niemożliwe
W ODLEGŁEJ GALAKTYCE
Moje kasety "Permanent Vacation", "Get a Grip" i "Nine Lives" były zdarte od permanentnego słuchania. W czasach, kiedy mało kto miał internet w domu, chodziło się do kafejki internetowej na osiedlu, gdzie za godzinę użytkowania internetu płaciło się 6 złotych, zapisywałam foty z oficjalnej strony kapeli najpierw na dyskietki (w późniejszym czasie na pendrive'a), a tata drukował mi je w swoim zakładzie pracy (ups). I w taki sposób powstały albumy ubogacone przepisanymi ręcznie tekstami piosenek. Mniejsze zdjęcia wkładałam do portfela, nosiłam zamiast zdjęć rodziny czy przyjaciół i zmieniałam średnio raz na dwa-trzy tygodnie.
Uwielbiałam ten zespól od małego i to nie tylko jeśli chodzi o kwestie muzyczne, brzmieniowe czy przez wzgląd na arcycharakterny wokal Tylera. Bezgranicznie urzekły mnie ich rockowo-hippisowski, rozwleczony, połyskująco-powiewający image.
Grzechów związanych z Aerosmith mam jeszcze więcej, ale poprzestanę na tych wymienionych. Jedno jest pewne po tym jak trzy lata temu nie mogłam jechać do Łodzi na ich koncert, to ten piątkowy był spełnieniem moich marzeń (Paulo Coelho dzień dobry). Tych dziecięcych i tych bardziej dorosłych.
FOTO: KS |
SAME OLD SONG AND DANCE
Na przeciwko Tauron Areny rozbitych było kilka namiotów. Jak długo true fans czekali na swoich idoli? Tego nie wiem. Przed halą kłębowisko osób z kartkami KUPIĘ BILET. Ci z biletami żwawo i z uśmiechem na twarzach przekraczali bramki. Większość z nich zaopatrzona w t-shirty zespołu z rożnych okresów twórczości. Los chciał, że wpadliśmy do naszego Golden Circle, w chwili, gdy zabrzmiały pierwsze dźwięki koncertu.
Setlista nie była jakąś wielką tajemnicą, bo na tej trasie na wszystkich dotychczasowych przystankach lista utworów była niemalże identyczna. Tak samo było i w Krakowie.
"Let the Music Do the Talking" (zaczęli z powerem)
"Young Lust"
"Cryin" (czy żyją na tej planecie ludzie, którzy nie kojarzą tego numeru? I to intro!!!!!!!)
"Livin' on the Edge" (jak widać tempo koncertu mocno wyśrubowane)
"Love in the Elevator" (tutaj już chyba nikt nie stał w bezruchu)
"Janie's Got a Gun" (grane na tej trasie wymiennie z "Crazy". Jeśli chodzi o mnie liczyłam na Janie)
"Stop Messin' Around" (ten i kolejny numer na złapanie oddechu)
"Oh Well"
"Jaded"
"Hangman Jury" (AAAA! "Permanent Vacation" wrzucony na FB zespołu!)
"Seasons of Wither"
"Sweet Emotion"
"I Don't Want to Miss a Thing" (najgłośniej odśpiewany przez publiczność numer tego wieczora)
"Rag Doll"
"Come Together" (stojące obok nas osoby musiały wesprzeć się Shazamem, bo jakoś widocznie nie pokojarzyli, co to za numer)
"Dude (Looks Like a Lady)" (cudowne intro!)
Na finał kapela odpaliła dwie petardy. "Dream On" i "Walk This Way".
"Dream on" przy fortepianowym akompaniamencie Stevena z solówką Perry'ego stojącego na tym lśniącym, białym instrumencie. Przy "Walk This Way"wzbiły się w górę białe dymy i mnóstwo biało-żółtych confetti, które jeszcze po zakończeniu show opadały na płytę hali.
FOTO: KS |
Czy zabrakło mi jakichś numerów? Oczywiście, że tak! Dobra dobra wiem, ale tak serio to doskonałe numery z "Permanent vacation" czy "Nine lives" graja niezwykle rzadko. Tyler nie rozgadywał się za bardzo. Robił swoje. Wciąż ma mocny głos, którego nie oszczędza i ruchem pantery przetrasportowywuje się po scenie jak 20 lat temu. Wirtuoz gitary - Perry chętnie popisywał się solówkami.
Na scenę leciały staniki, a publika reagowała całkiem żywo na nieliczne zaczepki Tylera. Wg mnie oczywiście niezbyt energicznie (dobra dobra wiem).
Koncert był dynamicznie realizowany dzięki bardzo zręcznej pracy camermannów, szacun dla gościa z handycamem, nabiegał się pan po scenie, my podziwialiśmy efekty na telebimie. Nagłośnienie z mojej perspektywy w porządku. Poza tym był to najlepiej klimatyzowany koncert na jakim byłam.
BORN TO ROCK
Od początku nie wierzyłam w to, że trasa Aero-Vederci Baby będzie ostatnią w dziejach zespołu. Kilka dni temu w wywiadzie w Niemczech muzycy ze śmiechem przyznali, że faktycznie nie zamierzają jeszcze rozstawać się z publicznością. Kompletnie mnie to nie dziwi, bo dla ekipy Tylera i Perry'ego scena to tlen. Życzę sobie i wszystkim takiej niespokojnej starości.
FOTO: KS |
FOTO: KS |
![]() |
FOTO: MFME |
Komentarze
Publikowanie komentarza