Foto |
Frank Zappa był artystą totalnym. Koledzy i koleżanki po fachu podziwiali go, chociaż często nie rozumieli. Ale znać się z nim chciał każdy. John Lennon i Mick Jagger też.
Zappa łamał konwenanse i utarte ścieżki, łączył gatunki i dźwięki, które pozornie były nie do połączenia. Muzyków używał jako narzędzi, a że projektów prowadził mnóstwo, to współpracowało z nim wielu.
Co ciekawe, Zappa nigdy nie chciał stworzyć wielkiego hitu. A gdyby chciał wyprodukował by ich całe tony. „Valley Girl” to wyjątek, bo ten utwór zaniosła do radia córka Franka, gdy on koncertował w Europie.
Szerokim echem w branży odbił się jego konflikt z wytwórnią, z Warnerem. Biorąc pod uwagę czasy i ogromny wpływ koncernów na twórczość artystów i ich mocno ograniczające w konsekwencjach kontrakty, można powiedzieć, że Zappa wydarł się z ich władania. Zobowiązany kontraktem na 4 płyty, nagrał wszystkie 4 naraz i zaniósł do wytwórni wywiązując się z tym samym z zapisów w umowie.
„Byliśmy głośni, wulgarni i dziwni.
A jeśli ktoś z publiczności miał z tym problem
- kazaliśmy mu spierdalać.”
Zappa miał niewielu przyjaciół i niewielu ludziom ufał. Jeśli ktoś zawiódł jego zaufanie, to nie było przebacz. Żona Gail była jego przyjaciółką, partnerką w interesach i powierniczką. Wspólnie założyli własne wydawnictwo Zappa Records, które z biegiem lat weszło w struktury Zappa Family Trust.
Film „Zappa” nie jest najbardziej rockendrollowym filmem, jaki widziałam. A patrząc przez pryzmat geniuszu Zappy takiego właśnie obrazu się spodziewałam. Myślę jednak, że wartością filmu jest to, że osoby, które nie miały wcześniej okazji spotkać się muzycznie z Zappą, zaciekawią się jego twórczością i jego koncepcją sztuki. Jestem też przekonana, że takiemu artyście należy się film wybitny, godny Franka Zappy. Na taki obraz czekam.
Komentarze
Prześlij komentarz