screenshot z trailera dokumentu |
"Amy" to świetny, zarazem przerażająco smutny dokument.
Nie tylko dlatego, że zawiera ogrom materiałów archiwalnych: wywiadów telewizyjnych, radiowych, fragmentów koncertu, prywatnych rozmów telefonicznych czy filmików z komórki czy kamery, bo to przecież nieodłączna część tego gatunku filmowego, ale przede wszystkim ze względu na ładunek emocjonalny całego obrazu. Asif Kapadia oparł całą narrację o archiwalia, a wszystkie komentarze słyszymy z offu.
Amy mogłaby być naszą znajomą z sąsiedztwa: normalna, uśmiechnięta dziewczyna. Jest nieprzyzwoicie zdolna, wrażliwa, zabawna i ... całkowicie nieprzygotowana na wybuch wulkanu sławy wokół niej. W dokumencie pada stwierdzenie, że ma osobowość 75letniej wokalistki jazzowej.
Rodzinie i niektórym znajomym Amy ten film do gustu nie przypadł i trudno się dziwić. Odsłania bowiem ciemne strony rodzinnych relacji, które kładły się cieniem na całe życie artystki (Mitch - pazerny ojciec; Blake - niezrównoważony emocjonalnie chłopak, później mąż). Po wydaniu drugiego albumu jest całkiem samotna, zaprzyjaźnia się z osobą, która jest najbliżej niej - ochroniarzem. Stany chorobowe niewątpliwie pogłębiają paparazzi, których wszędobylskość staje się nie do wytrzymania. Rysuje się też dziwny obraz wytwórni i managera. Ich stanowisko wydaje się być jednoznacznie nastawione na zyski, przy zupełnym odrzuceniu ewidentnych sygnałów i wołania o pomoc artystki. Dzisiaj już ciężko będzie dociec, czy oprócz dwóch przyjaciółek Juliette Ashby i Lauren Gilbert oraz pierwszego managera Nicka Shymansky'ego miała przy sobie inne prawdziwie oddane jej osoby.
Tony Bennett, jeden z największych idoli Amy, wychwalał jej zjawiskowy głos i dojrzałość muzyczną oraz powiedział, "że powinna nauczyć się żyć". Szkoda, że nie zdążyła.
trailer dokumentu
Tony Bennett & Amy Winehouse - Body and Soul
Komentarze
Prześlij komentarz